Atak paniki…

Pomijam, że mnie tu nie było, troszkę… Telefon się zepsuł, a potem jakiś taki natłok małych spraw, które rosły w siłę…

Pomijam, że kolejne zatrzyki za mną i delikatne bóle tu i ówdzie… Nie wiem, jestem na jakimś skraju tego leczenia. Odczuwałam ostatnio różne dziwne objawy, drżenie mięśni, drętwienia stóp, zaburzenia rytmu serca… Szukałam przyczyny, wynajdywałam zależności hormonalno-lekowo-ełzetesowe…

Doniosłam uprzejmie o tym co czuję endokrynologowi. Sprawdził, zlecił badania… Nic co podejrzewał, czyli coś z nerkami, sercem, tężyczką – się nie potwierdziło… No cóż, moje odczucia a wyniki to jakby dwa światy… Przecież nie zwariowałam.

Troszkę mnie to stresowało i na pewno miało wpływ na to co przeżyłam wczoraj.

Nie był to jakis szczególny dzień, raczej spokojny… Wszystko w swoim rytmie, nawet udało mi się jeszcze wieczorem zrobić kilka rzeczy, które odkładałam z powodu braku czasu i chęci. Miałam energię, byłam spokojna, nic nie zapowiadało, że…

…poczułam się źle, nie umiem tego inaczej nazwać. Źle od srodka, źle ogólnie, niedobrze, słabo… Pomyślałam, że coś niedobrego się dzieje… Wyszłam na balkon, oddychałam głęboko… Chwilkę się uspokoiłam, położyłam na łóżku… Zastanawiałam się co mi jest… I nagle znowu poczułam uczucie gorąca, szczególnie ciężkich ramion.

Poznałam to.

Nadchodził mój 3 atak paniki w życiu, ale silniejszy… Bez porównania do dwóch poprzednich, które miałam dwa tygodnie po usunięciu tarczycy, ale jakże znajomy…

To co się działo w mojej głowie jest nie do opisania. Jest nie do ogarnięcia przez kogoś, kto nigdy nie miał ataku paniki. Można o tym czytać, można sobie to wyobrażać. Można to widziec u kogoś na żywo, ale nigdy przenigdy nie można zrozumieć do końca co się wtedy dzieje…

Z objawów somatycznych, odczuwalnych jak prawdziwy bieg po śmierć, miałam praktycznie wszystko. Jedynie pomijam potliwość, nie zauważyłam tego u siebie.

Serce wyskakuje, boli klatka piersiowa…

Huk w głowie, brak koncentracji, potrzeba ucieczki i szukania ratunku.. natychmiast! a nogi jak ze skały…

Myśli skupione na tym, że dzieje się coś bardzo złego z naszym ciałem, niemożność uspokojenia tego olbrzymiego lęku o własne życie, poczucie bliskości szaleństwa i obawa, że jak to uczucie zostanie ze mną na zawsze to tego nie przeżyje…

Gula w gardle, ściśnięte płuca, brak możliwości wzięcia normalnego oddechu, hiperwentylacja – nie można uspokoić oddechu, jego szybkość jest jak po maratonie, krótki oddech…

Wrażenie, że zaraz utraci się przytomność i w sumie to by było najlepsze w tej sytuacji… Byle tylko to się skończyło. Jednocześnie strach, że za chwilę utraci się nad swoim ciałem kontrolę…

Nagła suchość ust, języka… Wypiłam nie wiem ile wody… Piłam i piłam… Wychodzilam na dwór i wracałam. Ubierałam się w pośpiechu nie mogąc się skupić i znowu biegłam pić. Za chwile chciałam uciekać, ale nie wiedziałam gdzie…

Pojechałam w tym stanie do rodziców. Nie doszłabym na pieszo. Skupiłam się najsilniej jak mogłam, by się uratować. Brzmi irracjonalnie, ale gdy dotarłam do rodziców i moja mama mnie zobaczyła to natychmiast kazała mi dzwonić po karetkę… A ja już prawie biegałam w kółko, ciągle mówiłam by zakłócić te myśli, a mówiłam ledwo, bo z powodu szybkiego oddechu zasychało mi w ustach na wiór… Znowu piłam wodę i tak w kółko.

Zadzwoniłam na pogotowie. Nie pytali o wiele, powiedziałam co mi jest i błagałam o pomoc.

„Adres…

Powtórz adres…

Kto z Tobą jest…

Czy możesz oddychać?

Usiądź…

Napij się wody, zaraz będą…”

– Pomocy.. proszę.

Po drugiej stronie linii ktoś jest… Wiem, że jadą…

Chcę tylko, by dali mi coś co to zakończy.

Idę otworzyć drzwi… chodzę w kółko walcząc by nie zwariowac. To już trwało dla mnie o wiele za długo… Niemożliwie długo.

Są! Wchodzą, siadam.. Łapię za rękę sanitariusza i mówię mu, że nie jestem sobą. Że dostaje zawału, że mam panikę, że mam straszny lęk…

Nie zostawiajcie mnie!!!

Badają… Uspokajają… Oddech, woda, oddech, ręka, oddech, ekg, palec, puls, wody, myśli, oczy… Mama, sanitariusz, fotel, strach, serce, wstaje, siadam… Umrę. To nie mija.

Ile to będzie trwało????

A jak nie wrócę do siebie???

Bardzo mi pomaga świadomość, że są obok mnie ludzie, którzy mnie uratują.

Próbuję zrozumieć, że to efekty paniki, ale z drugiej strony wszystko mi mówi, że nie dam rady, że ja to wszystko czuje naprawdę. Wszystko co złe.

Już nawet myślę w tym stanie, że wolę ból ŁZS.

Mam wrażenie, że jestem jak zwierzę we wnykach.

Mówią, że minie… Że mogą mnie zabrać, ale nic więcej nie zrobią. To musi minąć.

Dużo czynności w międzyczasie, wszystko jak przez mgłę. Tylko nie potrafię ogarnąć tego, że takie COŚ dzieje się mi. Nie potrafię…

Po jakimś czasie wychodzą. Czasu nie ogarniam, nawet nie wiedziałam o której się to wszystko zaczęło. Czas ma tylko jedno znaczenie w tym stanie – że nie zdążą Ci pomóc i żeby uciekać. Tylko nie wiadomo gdzie, bo panika jest w środku, a nie na zewnątrz.

Do 1:30 trwał atak… Odpuszczał powoli, zostawił we mnie zgliszcza i straszny lęk, że się powtórzy, a ja nie wiem co robić…

Nawet nie mogę o tym myśleć, bo to jest naprawdę złe.

Najgorsze.

Musiałam to napisać.

Dodaj komentarz